Następnie sięgnęła ręką i wyjęła pistolet oraz noktowizor. Potem cicho zamknęła bagażnik. Zawsze najbardziej lubiła akcje w terenie - a przynajmniej przygotowania do nich. Bardzo niewiele operacji wymagało takiego rekonesansu w stylu płaszcza i szpady. Przeważnie wykorzystywano zdobycze techniki. Furgonetki ze sprzętem podsłuchowym, samoloty szpiegowskie i mikrokamery. Rzadko trzeba było skradać się w ciemnościach w czarnym ubraniu i twarzą pomalowaną farbą.
Przycisnęła się do tylnego koła samochodu. W oddali dostrzegła Marca, który szedł drogą w górę. Wepchnęła broń do kabury i przymocowała gogle do paska. Nisko pochylona, Rachel wpadła w wysoką trawę. Tu jeszcze było jasno. Na razie nie musiała używać noktowizora. Promień księżyca przeszył chmury. Tej nocy nie było widać gwiazd. Rachel zobaczyła, że Marc trzyma przy uchu telefon.
Na ramieniu niósł brezentowy worek z pieniędzmi. Rachel rozejrzała się, lecz nie dostrzegła nikogo. Czy porywacze tu zechcą odebrać pieniądze? Całkiem niezłe miejsce, jeśli przygotowali sobie trasę ucieczki. Zaczęła analizować sytuację.
Fort Tryon znajduje się na pagórkowatym terenie. W takim razie powinna wejść wyżej. Zaczęła wspinać się na wzgórze i już miała zająć stanowisko, gdy zobaczyła, że Marc wychodzi z parku. Niech to szlag. Znowu musiała zmienić pozycję.
Poczołgała się w dół stoku. Trawa była kłująca i pachniała sianem, zapewne, domyśliła się Rachel, z powodu ostatnich ograniczeń w dostawach wody. Starała się nie spuszczać Marca z oczu, ale zgubiła go, kiedy opuścił park. Zaryzykowała i przebiegła przez trawnik. Przy bramie schowała się za kamienną kolumnę. Marc był tam. Jednak tylko chwilę.
Trzymając telefon przy uchu, skręcił w lewo i znikł na schodach wiodących w dół, na stację metra. Nieco dalej Rachel zauważyła jakąś parę spacerującą z psem.
Mogli brać w tym udział, równie dobrze mogli być przypadkowymi przechodniami, spacerującymi z psem. Marca nadal nie było w polu widzenia. Nie ma czasu do namysłu. Przycisnęła się do kamiennej ściany. Sunąc wzdłuż niej, ruszyła w kierunku schodów.
Tickner pomyślał, że Edgar Portman wygląda jak postać stworzona przez Noela Cowarda. Pod czerwonym i starannie zawiązanym szlafrokiem nosił jedwabną pidżamę. Na nogach miał atłasowe kapcie. Natomiast jego brat Carson wyglądał przy nim jak łazęga.
Miał krzywo zapiętą pidżamę. Rozczochrane włosy i przekrwione oczy. Obaj bracia nie odrywali oczu od fotografii znalezionych na CD. - Edgarze - powiedział Carson. - Nie wyciągajmy przedwczesnych wniosków.
- Nie wyciągajmy...? -Edgar zwrócił się do Ticknera.
- Dałem mu pieniądze.
- Tak, proszę pana - powiedział Tickner. - Półtora roku temu.
Wiemy o tym.
- Nie. - Edgar chciał warknąć gniewnie, lecz zabrakło mu sił. - Dałem mu je teraz. Ściśle mówiąc, dzisiaj.
Tickner podskoczył.
- Ile?
- Dwa miliony dolarów. Otrzymaliśmy nowe żądanie okupu.
- Dlaczego nie skontaktowaliście się z nami?
- No właśnie! - prychnął gniewnie Edgar. - Przecież tak wspaniale spisaliście się poprzednim razem.
Tickner poczuł, że krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach.
- Chce pan powiedzieć, że dał pan zięciowi następne dwa miliony dolarów?
- Przecież mówię.
Carson Portman wciąż spoglądał na fotografie. Edgar zerknął na brata, a potem znów na Ticknera. - Czy Marc Seidman zabił moją córkę?
Carson wyprostował się.
- Dobrze wiesz, że nie.
- Nie pytam ciebie, Carson.
Teraz obaj spojrzeli na Ticknera. Ten nie miał ochoty na takie zabawy. - Wspomniał pan, że spotkał się dziś ze swoim zięciem?
Jeśli Edgar był zirytowany tym, że agent nie odpowiedział na jego pytanie, to tego nie okazał.
- Wcześnie rano - odparł. - W Memorial Park.
- A ta kobieta ze zdjęć. - Tickner wskazał na fotografie. - Była z nim?
- Nie.
- Czy któryś z panów widział ją przedtem?
Obaj zaprzeczyli. Edgar podniósł jedno ze zdjęć.
- Czy moja córka wynajęła detektywa, żeby je zrobił?
- Tak.
- Nie rozumiem. Kim jest ta kobieta?
Tickner ponownie zignorował pytanie.
- List z żądaniem okupu przysłano do pana, tak jak poprzednio?
- Tak.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem. Skąd pan wiedział, że to nie oszustwo? Skąd miał pan pewność, że ma do czynienia z prawdziwymi porywaczami?
Odpowiedział mu Carson.
- Sądziliśmy, że to oszustwo - rzekł. - Przynajmniej z początku.
- A dlaczego zmieniliście zdanie?
- Znów przysłali jej włosy.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  PrzypadÅ‚a do ziemi...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.