Wyciągnął sześćset tysięcy jednostek penicyliny do strzykawki i podwinął burmistrzowi rękaw. Samantha patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak zwilżał grubą rękę Kenta spirytusem. Gość mrugnął do niej, a ona, rumieniąc się, odwróciła głowę. Drgnął, kiedy igła przebiła mu skórę, a potem wyjął z ust termometr.
- Włóż go z powrotem - nakazał Springer.
- I tak już wiem, że mam gorączkę. Pocę się - odparł Kent, oddając mu termometr.
- Kiedy chcesz je wyciąć?
- Co?
- Migdałki. Przecież obiecałeś mi, że się ich pozbędziesz.
- W grudniu - odparł Kent, odwijając rękaw.
- Po co czekać osiem miesięcy?
- W listopadzie mam wybory. Muszę prowadzić kampanię. Springer zaśmiał się:
- Jak zwykle, nie masz rywala. Jesteś pewnym zwycięzcą, chyba że złapią cię na molestowaniu małych chłopców.
- Alanie! - ucięła krótko Margaret.
- To był żart - usprawiedliwił się Springer. - Samantho, wiesz, że to żart, prawda?
- Tak, tato - odparła mechanicznie.
- Czy możesz do tego czasu utrzymać mnie w zdrowiu? - spytał Kent.
- Przepiszę ci bicylinę. Będzie działać przez pewien czas, i migdałki ci wypięknieją. - Zamknął torbę. - Dobra, chodźmy zrobić to przedstawienie. Młoda damo, jeśli ubierzesz się w ciągu czterech minut, podrzucimy cię do szkoły. Bo jak nie, to pójdziesz piechotą, a jest silny wiatr.
- Ja... zabiorę ją później, jeśli się lepiej poczuje - powiedziała Margaret.
Uczyła plastyki w szkole średniej, ale odkąd szkoła, z braku pieniędzy, zmniejszyła liczbę godzin z przedmiotów dodatkowych tak, że nie wypełniały całego etatu nauczyciela, nie zjawiała się w pracy przed jedenastą.
Springer woląc nie dyskutować przy Kencie o problemach Samanthy, odparł:
- Okay, jeśli uważasz, że tak będzie najlepiej... Napij się jeszcze herbaty, Bob. Pójdę nagrzać samochód.
Pocałował Margaret. Na chwilę przylgnęła do niego mocno.
 
 
2
 
Kupcy - dwaj blondyni o świeżej cerze, czekali przed swoim pokojem w motelu Pines, czterysta metrów na południe od miasteczka. Springer przyglądał się im przepuszczając autobus szkolny.
- Kim są ci ludzie?
- Hm... nie jestem całkowicie pewien - odparł Kent. - Dzwonili z Nowego Jorku wcześnie rano. Przed godzinami urzędowania. Przestawiciel banku powiedział, żeby pokazać im obiekt. Spytałem, czy to są przedsiębiorcy hotelowi, a on odparł: "A pan jak myśli?" - Więc myślę, że to hotelarze.
Kiedy autobus dowożący dzieci z odległych farm minął ich, Springer skręcił z dwupasmowej szosy na parking przy motelu. Z tej odległości dwaj mężczyźni wydawali się bardzo młodzi.
Ubrani byli w płaszcze, jakie nosi się w mieście, włożone na ciemne garnitury i pomimo zimna nie mieli rękawic. Ich twarze, wyrażające pełną dystansu grzeczność, i czujne spojrzenia przywiodły doktorowi na myśl ochroniarzy. Chciał się podzielić tym spostrzeżeniem z Kentem, lecz przyjaciel zdążył już wyskoczyć z samochodu i szedł w ich kierunku z ręką wyciągniętą do powitania i szerokim uśmiechem na ustach.
- Witamy, chłopcy, wskakujcie. Przedstawię wam...
- Dzień dobry panu - powiedział jeden z przybyszów, ucinając słowa burmistrza. - Pojedziemy za panami naszym samochodem.
W wyciągniętą rękę wcisnął Kentowi długą, białą kopertę z nadrukiem nowojorskiego banku, po czym obaj przyjezdni jednocześnie odwrócili się i wsiedli do niebieskiego kombi. Podczas gdy Kent przeglądał list intencyjny, Springer odczekał, aż uruchomią silnik - zimowy zwyczaj w tej okolicy - po czym ruszył i skręcił na północ, w kierunku Hudson City.
- Czarująca para.
- Mnie się podobają - wzruszył ramionami Kent. Springer wyszczerzył zęby.
- Gdyby wódz Hunów, Attyla, chciał kupić coś dla swoich też by ci się spodobał.
Kent wsunął list do kieszeni.
- Myśl sobie, co chcesz.
Wysoki, biały kościół prezbiteriański dominował nad Hudson City od południa; z tej odległości nie było widać odłażącej ze ścian farby. Stanowił punkt oparcia dla oczu, odciągał wzrok od innych obiektów - zrytego koleinami, zrujnowanego składu drewna, ponurej szkoły średniej, krzykliwie pomalowanej stacji benzynowej Exxona i podwójnego rzędu dużych, odrapanych domów ciągnących się wzdłuż głównej ulicy, przypominających o dawnym dostatku jak zbutwiałe księgi handlowe bogatej niegdyś firmy.
- Kiedy pomalujesz swój dom? - spytał Kent.
Springer spojrzał na budynek, w którym mieszkał. Mimo że był to najlepiej utrzymany dom na całej ulicy, kolumny w stylu z czasów króla Jerzego, podtrzymujące ganek, wyraźnie obłaziły z farby, ponieważ rynna była zapchana lodem i woda spływała właśnie po kolumnach.
- Jak tylko dostanę należność za konsultację w sprawie twojego zapalenia migdałków.
- Powinieneś doprowadzić go do porządku - gderał Kent. - Albo postawić nowy. Mówię ci, że ta działka koło mnie może być twoja, kiedy tylko zechcesz.
Tak jak kilku innych miejscowych przedsiębiorców, Kent zbudował nowoczesną posiadłość na drodze Spotting Mountain, niecały kilometr za miastem.
- Mówisz jak Margaret.
- Nie możesz jej mieć tego za złe. Te stare stodoły są dla kobiety czymś strasznym.
- Podoba mi się mój dom.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - Trzymaj pod językiem...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.