|
— Niezwykła gratka dla niego — powiedziałem...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
— Nakręci, dla potrzeb swojej następnej kampanii wyborczej, kilka kilometrów filmu przedstawiające- go szczęśliwe twarze. 217 Mruknęła jak lwica, odstraszająca myśliwych od swoich dzieci. — Wiesz co, najbardziej wkurza mnie ten niedzielny telefon ze śródmieścia. To chyba historyczny precedens. Na ogół trudno jest się doprosić, Żeby przyjęli jakąś wiadomość nawet w czasie godzin urzędowania. Kiedy zamawiam podręczniki czy żebrzę o pieniądze na wycieczki szkolne, takie sprawy zajmują im wiecz-ność. Ruszają się jak muchy w smole. Ale w tym przypadku potrafią działać jak rakiety. — Rock and roll wiecznie żywy — powiedziałem. — Nawet przysłali ci z po- wrotem twojego wartownika. Spojrzała z niechęcią. — Szkoda, że nie widziałeś, jak to wszystko wyglądało. O siódmej przyje- chała ekipa z wytwórni płytowej i stolarze z dzielnicy. W ciągu zaledwie godziny ustawili na podwórku wielką estradę. System nagłaśniania, te wszystkie frędzle na płotach, wszystko. Nawet wydrukowali program — możesz w to uwierzyć!? Pomarańczowy druk na srebrnym, błyszczącym papierze. To musiało kosztować majątek. Wszystko gotowe w okamgnieniu. Latch wygłosił mowę. Potem Jonson włączył się do akcji. Zaczął rzucać dzieciom papierowe kwiatki i czmychnął do oczekującej limuzyny. Cały ten cyrk został sfilmowany na potrzeby wieczornych wiadomości i prawdopodobnie zostanie wykorzystany w następnym rockowym teledysku DeJona. Jego ludzie przyszli do klas i rozdawali dzieciom formularze zgody na emisję, żeby zabrały je ze sobą do domu. — Megaplatynowa płyta i do tego pokojowa Nagroda Nobla — powiedziałem. — A co będzie ze spotkaniem z rodzicami? — Rodzice są, chociaż miałam masę kłopotów, żeby przekonać goryli DeJo- na, żeby ich wpuścili bez rewizji osobistej. Przez cały poranek musiałam pilnować drzwi. Oczywiście, gdy ludzie Latcha zmiarkowali, kto się tu zjawia, niemal rozwinęli przed nimi czerwony chodnik. Robili im zdjęcia z Latchem, przydzielili na koncercie miejsca w pierwszym rzędzie. — Jak matki na to zareagowały? — Najpierw wydawały się zdezorientowane. Ale szybko się w to wciągnęły — przez godzinę mogły się czuć ważnymi osobistościami. Nie wiem, czy nie będą zbyt rozkojarzone, żeby rozmawiać teraz o problemach swoich dzieci. Przykro mi. Uśmiechnąłem się. — Będą rozkojarzone nawet w obecności sławnego doktora? Zaczerwieniła się. — Dla mnie jesteś sławny. To rodzaj sławy, który jest istotny. Doszliśmy do jej gabinetu. Otworzyła go i powiedziała: — Alex, wiem, że się powtarzam, ale jaki wpływ na psychikę dzieci może mieć coś takiego? — Miejmy nadzieję, że zabawią się trochę i szybko wrócą do swoich stałych zajęć. Największe ryzyko stanowią emocje. Kiedy ten kołowrót się skończy, po- 218 padną w depresję, gdyż dzień powszedni wyda im się nudny. Widziałem często takie objawy, gdy pracowałem w szpitalu. Sławy wpadały odwiedzić biedne chore dzieci i przy okazji zrobić sobie z nimi parę zdjęć, potem znikały równie szybko, a dzieci zostawały ze swoim bólem, chorobami i z nagłą ciszą na oddziałach, która naprawdę była ciężka do zniesienia. Dekompresja. Zacząłem to uważać za przypadłość psychologiczną. — Wiem, co masz na myśli — powiedziała. — To samo dzieje się po jed- nodniowej wycieczce szkolnej. Ma im to sprawić przyjemność, a po powrocie są osowiałe. — Właśnie. Dlatego tyle dziecięcych imprez urodzinowych kończy się łzami. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że całe to zamieszanie i obcy — politycy, prasa — może spowodować, że przypomną sobie to wszystko, co się tu działo. — Strzelaninę? Boże! — Niektórym może to przyjść na myśl i zdenerwować je. — Świetnie, nie ma co — rzekła. — Co mam zrobić? — Uważaj, czy któreś nie stało się nadpobudliwe, szczególnie wśród młod- szych. Kiedy wszystko się uspokoi, postaraj się znowu przyzwyczaić je do ruty- nowego życia szkolnego. Utrzymuj dyscyplinę, ale bądź elastyczna. Może zechcą porozmawiać o koncercie, wyrzucić z siebie podniecenie i ewentualny strach, któ- ry mógł się u nich pojawić. Jeśli zauważysz jakieś niepokojące reakcje, wiesz, gdzie mnie szukać. — Stajesz się tu niezbędny, doktorku. Uśmiechnąłem się. — Mam skryte powody. Odwzajemniła uśmiech, ale spuściła wzrok. — O co chodzi? — spytałem. — Niby mam być tu za wszystko odpowiedzialna, ale czuję się. . . mało waż- na. — To jest jednorazowe wydarzenie, Lindo. Jutro znów będziesz miała nad wszystkim kontrolę. Ale masz rację, to podłe. Powinni cię uprzedzić. Znów uśmiechnęła się smutno. — Dzięki za wsparcie. — Skryte powody. Tym razem uśmiechnęła się radośnie. Wzięła mnie za rękę, wprowadziła do gabinetu, zamknęła drzwi na zasuwkę, objęła mnie ramionami i pocałowała długo i mocno. — Proszę — oświadczyła. — Mój własny wkład w nadprogramową ekscyta- cję. — Zauważyłem — odparłem, łapiąc oddech. — I cieszę się z niego. Pocałowała mnie ponownie. Weszliśmy do jej pokoju. Muzyka dobiegająca z podwórka grzmiała poprzez ściany. 219 — Tutaj masz listę rodziców. — Wręczyła mi kartkę papieru. Muzyka umilkła. Jej miejsce zajął wzmocniony, odbijający się echem głos. — Zacznijmy igrzyska — powiedziała. * * * Staliśmy z tyłu podwórka, obserwując ponad setkami głów Gordona Latcha. Stał na mównicy pośrodku estrady, wymachując swoją harmonijką. Mównica była z wypolerowanego drewna orzechowego, opatrzona herbem miasta. Estradę zbudowano z potężnych desek. Za nią znajdowała się rozległa ściana z czarne- go jedwabiu, która wyglądała jak plama na tle czystego, błękitnego nieba. Masa sprzętu nagłaśniającego, ale brak instrumentów. Nie było również muzyków. Jedynie dziennikarze tłoczący się ze wszystkich stron, filmujący, nagrywający, ro-biący notatki. I mała armia potężnych osobników w pomarańczowych koszulkach, którzy obserwowali teren. Część tej Byczej Brygady stała na estradzie, inni na poziomie widowni, wszyscy mieli krótkofalówki. Po sposobie, w jaki przyglądali się i obserwowali tłum, można by sądzić, że strzegą klejnotów koronnych. Latch uśmiechnął się, pomachał, zagrał do mikrofonu kilka wysokich dźwię- ków na harmonijce i powiedział coś o radości życia. Jego słowa odbiły się echem na szkolnym boisku i zamarły gdzieś w wypieszczonych ulicach Ocean Heights. Na lewo od podium ustawiono rząd dziesięciu składanych krzeseł. Osiem z nich było zajętych przez kobiety i mężczyzn w średnim wieku, elegancko ubranych.
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- jej nos można zwiastować!
– Szkoda wielka – rzekłem – że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć – –
–...
- — Dobra — powiedział Frink...
- – Cóż, skoro wiesz, kim jestem, powinieneś też wiedzieć, że nie jestem za dobry w negocjacjach – powiedział spokojnie Roger i poczuł...
- – Szczerze mówiąc – powiedział, prostując ramiona – jeżeli nam brakuje pół plutonu, podejrzewam, że w innych oddziałach pułku jest tak...
- — Nie jest ładny — powiedział Gillbret — ale czy to ważne? Zgaś światło...
- — W skórę — powiedziała matka...
- — Jak chcesz — powiedziała w końcu...
- - Wiedziałam, że nie jestem tą jedyną, której nie można się oprzeć - powiedziała Joanna, potrząc na portret Bobbie w wykonaniu Dce*a Mazzarda, który Bobbie...
- - Nie znoszę, jak ktoś siada w moim fotelu - powiedział Han, kiedy Leia weszła do kabiny i usiadła w fotelu drugiego pilota...
- – Jestem pewien, że wszyscy tu jesteśmy przyjaciółmi, Pedi – powiedział książę, kładąc rękę na jej plecach, kiedy go mijała...
|
|