|
– Gotowe – powiedział agent, wręczając Saracenowi klucz do nakrętek...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
– Musi się pan przecisnąć tędy – wskazał wąską lukę między szybem a ścianą. – Po lewej stronie znajdzie pan pokrywę wziernika, umocowaną czterema śrubami; po to ten klucz. Będzie pan potrzebował także tego – podał lekarzowi długi, cienki pręt. – To do badania drożności szybu. Saracen założył maskę i wcisnął się w szczelinę. Oczy, oślepione blaskiem lamp łukowych, powoli przyzwyczajały się do mroku. Bez trudu znalazł wziernik i przystąpił do odkręcania śrub. W sztywnym, plastikowym kombinezonie i w masce na twarzy, nie było to łatwe. Niebawem poczuł, że pot spływa mu po plecach. Śruby wreszcie ustąpiły i pokrywa z klekotem upadła na posadzkę. Z tyłu dobiegł Saracena pytający okrzyk agenta. – Wszystko w porządku – odkrzyknął. Wsuwając pręt do szybu stwierdził, że w prawo wchodzi on bez oporu na całą długość. Spróbował w lewo. W odległości mniej więcej pół metra od wziernika pręt natrafił na jakąś przeszkodę. Saracen wyciągnął go i zagłębił w otworze okrytą gumową rękawicą dłoń. Wyciągniętymi palcami zdołał dotknąć przeszkody. Było to coś miękkiego; zwój szmat... nie, jakby futro... delikatne... Zwierzęce zwłoki! Zmacał coś jakby nogę i jął ciągnąć zwierzę w kierunku wziernika. Po chwili dojrzał w półmroku częściowo rozłożone truchło kota. Niosąc je w wyciągniętej ręce cofał się tyłem aż do wylotu szczeliny i tam dopiero odwrócił się do MacQuillana oraz agenta i oświadczył: – Znalazłem przeszkodę. To był zdechły k... – urwał w pół słowa, bo dopiero teraz, w pełnym świetle, zorientował się, że to co trzyma, to wcale nie jest kot, ale dziki czarny szczur. – Boże wszechmogący! – wyszeptał MacQuillan. – Czy tego pan szukał? – spytał agent, poruszony wyrazem twarzy bakteriologa. Ten nawet nie dosłyszał pytania. – Trzeba natychmiast opieczętować ten szyb i ogrodzić budynek. Kiedy na powrót znaleźli się w pokoju MacQuillana w Ogólnym, bakteriolog nalał dwie szklanki whisky i jedną podał Saracenowi. – Dobrze nam to zrobi – mruknął w odpowiedzi na badawcze spojrzenie lekarza. Saracen skinął głową i przyjął szklankę. – Czegoś tu nie rozumiem – powiedział. – Jeśli mamy w Skelmore szczury zarażone dżumą, dlaczego tylko dwie osoby zapadły na dżumę dymieniczą? Skąd ta epidemia dżumy płucnej? – Jedyna logiczna odpowiedź, to że w Skelmore nie mamy zakażonych szczurów. Najprawdopodobniej występuje ona tylko w jednym miejscu, w osiedlu Palmer’s Green. – Ale mały Edwards mieszkał w Maxton. – Co nie znaczy, że nie mógł znaleźć się w Palmer’s Green. Może bawił się na budowie? W tym momencie Saracen przypomniał sobie, skąd zna nazwisko „Edwards”. – No jasne! – zawołał. – Skarb Edwardsa! Opowiedział MacQuillanowi o wąchaczach kleju i o ich koledze nazwiskiem Edwards, który podobno znalazł w Palmer’s Green „skarb”. Jednocześnie uświadomił sobie znaczenie medalionu znalezionego na szyi chłopca. W kilku słowach streścił legendę o opactwie Skelmoris. – Wszystko więc wskazuje na to, że ten chłopiec odnalazł ruiny opactwa! – zawołał MacQuillan. Saracen był tego samego zdania. – Możliwe, że to właśnie dżuma zabiła niecnych zakonników, a potem kładła trupem każdego, kto zjawił się w Skelmoris. Stąd w legendzie mowa o bożej klątwie. Ale w jaki sposób zarazek przetrwał tak długo? – W szczurach – odparł MacQuillan. – W kolonii szczurów mógł żyć wiecznie, przechodząc z pokolenia na pokolenie. – A jeśli owa kolonia pozostawała za miastem dopóki przedsiębiorstwa budowlane nie weszły na teren Palmer’s Green... – Wybuch epidemii był nieunikniony – MacQuillan pokiwał głową. – Czy to jest możliwe? – zapytał Saracen. – Owszem. Opisano kilka podobnych przypadków, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych i w Chinach. Tam dżuma usadowiła się w niewielkich koloniach dziko żyjących gryzoni. Kiedy w okolicy pojawił się człowiek, wybuchła epidemia. – Musimy więc zniszczyć tę kolonię szczurów. – Zniszczyć trzeba nie tylko szczury, ale także żerujące na nich pchły. Wytrucie samych szczurów tylko zmusi owady do szukania nowych żywicieli. Gaz, oto jedyne wyjście. – Najpierw musimy je znaleźć – przypomniał Saracen. – Nie możemy porozmawiać z małym Edwardsem? – On nie żyje. – A wąchacze kleju? – Wtedy nie wiedzieli, gdzie Edwards znalazł swój skarb. Może jednak później odkryli jego sekret. To nasza jedyna nadzieja. – Poproszę Beasdale’a, żeby wysłał żołnierzy. Niech ich znajdą. – Zróbmy to sami – zaproponował Saracen. – Adresy powinny być w książce przyjęć. W drodze do Maxton dwukrotnie zatrzymywały ich patrole wojskowe. Po sprawdzeniu przepustek, lekarzy przepuszczono z przeprosinami. Wyglądało na to, że coraz większa liczba mieszkańców Skelmore wybiera się na zakupy nocą, posługując się przy tym nie kartami kredytowymi, lecz brukowcami. Włamania do sklepów stały się istną plagą. – Trzecie piętro – powiedział Saracen, kiedy weszli do obdrapanego budynku na Frith Street. Na klatce schodowej cuchnęło moczem, ściany pokrywały wymalowane sprayem rysunki i napisy. Śmierdziało nie do wytrzymania. Saracen wstrzymywał oddech aż do drugiego piętra, potem musiał skapitulować. Odszukali właściwe drzwi i zapukali. Nic. Saracen zastukał głośniej i po chwili zza drzwi doszedł ich odgłos kroków i gniewny kobiecy głos: – Czego?
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- — Dobra — powiedział Frink...
- — Nie jest ładny — powiedział Gillbret — ale czy to ważne? Zgaś światło...
- — W skórę — powiedziała matka...
- — Jak chcesz — powiedziała w końcu...
- - Wiedziałam, że nie jestem tą jedyną, której nie można się oprzeć - powiedziała Joanna, potrząc na portret Bobbie w wykonaniu Dce*a Mazzarda, który Bobbie...
- - Nie znoszę, jak ktoś siada w moim fotelu - powiedział Han, kiedy Leia weszła do kabiny i usiadła w fotelu drugiego pilota...
- — Rzeczywiście, mamy dziś wyjątkowo idiotyczne zajęcia — powiedział Wiesio, nie wiadomo dlaczego wyraźnie tym faktem uradowany...
- — Dzień dobry, Tagathu — powiedział Robinton i pogładził łopatkę błękitnego smoka, sadowiąc się między szyjnymi grzebieniami...
- - Cóż, nie o to nam chodziło, kiedy odsłoniliśmy przed tobą nasz sekret, młody cudzoziemcze - powiedział Shin'a'in czystym, lekko szorstkim tenorem, który...
- - Powiedział, że jest ci potrzebne? Ha, ha!- Co cię tak rozbawiło?- Przepraszam...
|
|